poniedziałek, 17 lutego 2014

Opowiadanie Kolorowe

Opowiadanie Kolorowe

Dzisiaj jest ważny dzień, 14 lutego dzień świętego Walentego. Wydałem całe oszczędność na kwiaty i prezent  dla mojej dziewczyny. Długo czekałem na ten dzień, dlatego też gdy nastał ten dzień. Wstałem skoro świt by się spokojnie uszykować. Gdy dochodziła ta godzina, nie mogłem  wytrzymać napięcia dlatego poszedłem na umówione miejsce przed czasem.
Szedłem przez pustą ulice, z oddali widziałem już park gdzie mieliśmy się spotkać. Nagle zauważyłem czarny luksusowy jeep, obok którego stał wysoki umięśniony blondyn bez koszulki. Całował się z dziewczyną, moją dziewczyną. Nogi się pode mną ugięły, łzy napłynęły do oczu. Poczułem się jakbym dostał obuchem w potylice, rzuciłem kwiaty z całej siły na ziemi.
Odwróciłem się na pięcie, Wiktoria musiała mnie zobaczyć ponieważ usłyszałem za sobą krzyk.
-Marcin to nie tak jak myślisz!!!
-Wiktoria daj spokój, zostaw tego leszcza w spokoju nie był ciebie wart. Ale za to ja, to zupełnie inna bajka.
Eh niby jej tak zależało aby to mi wytłumaczyć, to dlaczego nie pobiegła za mną.
Nadal tam stała jak słup soli i darła się na tego mięśniaka.
Dni następne były jeszcze gorsze, Wiktoria cały czas pisała do mnie sms, że chce się spotkać, że mi to wytłumaczy wszystko. W szkole tak samo cały czas do mnie podchodziła i zagadywała, a ja tylko odwracałem się na piecie i odchodziłem byle gdzie.
 Miałem dosyć całej tej sytuacji, dlatego też pewnej nocy spakowałem torbę i uciekłem z domu. Tak wiem nie postąpiłem dojrzale czy coś, ale jak na razie było to najlepsze rozwiązanie.
Szedłem przez puste ulice miasta, co pewien czas koło mnie przejeżdżało auto. Miasto, które kiedyś było barwnym niebem
dziś jest dla wielu martwym stepem, pokrytym czarnym śniegiem. Patrzę na zegarek  już jedenasta, wtulony w blask lamp idę, nadal nie wiem gdzie mam iść i co zrobić aby zapomnieć o wydarzeniach ostatnich dni.
Gdy mój wzrok przykuł plakat z wujem Samem, w tle napis: Potrzebujemy, młodych silnych i wysportowanych chłopaków z bez karalną przyszłością i z ukończonym wiekiem 18 lat.
Pod napisem był adres, i telefon ale co dziwne godzin przyjęci nie było.
Nie mam nic do stracenia więc pójdę zobaczyć, może wyrwę się z dotychczasowego śmietnika.
10 lat potem
-Kapitanie Ramesz.
-Co jest Raf ?
-Mamy zielone światło z dowództwa.
-Super, dobra panowie skupcie się mamy pięć domów zamieszkanych przez wampirów.
Naszym zadaniem jest zlikwidować mieszkańców tych posiadłość. Każdy wie co ma robić, każda grupa ma wyznaczony budynek. Grupa Szter rusza za mną, wchodzimy za pięć minut synchronizować zegarki jest godzina 17.35.
Ustawiliśmy się w szyku bojowym przed jednym z domów, na czele stał Franc z Szarakiem mieli tarcze które miały w jakimś sensie nas chronić. Ja stałem za Liptonem, sytuacja w grupie była całkiem nerwowa wszyscy niecierpliwie czekali na odpowiednią chwile.
Nastało ostatnie okrążenie wskazówki.
-Przygotować się.
Pół minuty.
-Sprawdzić broń
Ostatni kwadrans
-Odbezpieczyć gnaty.
I godzina zero wybiła, odwróciłem się do Sharpsa, że już może wchodzić z taranem.
Dwa uderzenia wystarczył, aby drzwi frontowe wypadł z zawiasów, ale nikt stojący wtedy w kolumnie szturmowej nie spodziewał się pułapki. Siła wybuchu odrzuciła mnie na jakieś dwa metry, wstałem otrzepałem się,
- Opatrzyć  rannych, i przenieść ich do miejsca zrzutu.
- A co z panem, kapitanie?
- Wchodzę.
- Sam?
-Nie pozwolę im uciec.
-Powodzenia.
Pobiegłem w stronę wejścia, przeszukałem piwnice potem parter, nic. Czyżby łowy był bez owocne zostało piętro może coś tam będzie. Wbiegłem po skrzypiących schodach, przeszukałem sypialnie i toalet zostały ostatnie drzwi na końcu korytarza.
Stanąłem przed drzwiami i przyłożyłem ucho do nich, nic nie usłyszałem dlatego też silnym kopniakiem wyważyłem drzwi.
Był to mały pokój dziecięcy z niebieskimi ścianami, od razu mój wzrok przykuła kałuża krwi a w niej umięśniony blondyn.
Broń w ręku i dziura w głowie świadczyły o samobójstwie, przewróciłem denata na plecy.
Wspomnienia wróciły jak potok rwący, wydarzenia z parkingu, cała ta sytuacja. Utrata osoby która kochałem której podarowałem swoje serce a ona odchodząc nie oddała mi go.
Żyć przez tak długi czas w smutku i zatraceniu, aby zapchać tą dziurę dlatego też poświęcałem się pracy.
A dokładnie zabijaniu istot których nie do końca rozumiałem. Tyle lat jak jeden dzień, tyle miejsc zwiedzonych Afganistan, Irak, Sudan, Czeczenia, Węgry i wiele cudownych miejsc a ja tam jeździłem zabijać. I to wszystko za jaką cenę?
Uścisk dłoń, medal jeśli to była ważniejsza misja to awans i dużo forsy i oczywiście dwa tygodnie urlopu płatnego.
Ale kogo będę oszukiwać z tych dwóch tygodni wykorzystywałem trzy dni w najgorszym wypadku pięć, po prostu nienawidziłem bezczynność albo inaczej nie potrafiłem znieść samotność z którą muszę się borykać.
Z moich rozmyślań wyrwał mnie głos, dziewczęcy głos.
- Co się stało tatusiowi?
Przedemną stała mała dziewczynką z rozpuszczonymi włosami o brązowych oczach. Te oczy rozpoznał bym wszędzie, to córka Wiktorii, czyli ten na ziemi to jej ojciec.
Eh skurwiel zabił siebie, nie myśląc o dziewczynce.
-Twój tatuś jest jak by to powiedzieć w owiele lepszym świecie.
A gdzie Wiktoria?
-Mama poszła do pani Evans.
-Rozumiem.
Postanowiłem, że nie oddam dziewczynki w ręce moich przełożonych. Dlatego też zdjąłem z siebie kamizelką kuloodporną z podwójną warstwą kevlaru i założyłem na nią. Poszukałem w jej szafie jakiś ubrań, znalazłem bluzę i ubrałem ją tak by nie było widać kevlara.
Ledwo udało mi się ubrać dziewczynkę w bluzę gdy do pokoju wpadł major Openhaim z odziałem szturmowym.
-Remesz widzę że jesteś cały i że masz dziecko.
Chłopaki z labo będą szczęśliwi.
-Dobrze pana widzieć majorze, ale mam dla pana złą wiadomość.
-Jaką ?
-Nie oddam wam dziewczynki.
-Remsze, nie żartuj oddaj dziewczynkę.
-Nie
Podszedł do mnie na długość ręki.
-Kapitanie Prais, jako pana zwierzchnik przywołuje pana do porządku. I żądam aby pan wydał dziewczynkę.
-Nie oddam wam jej, mam dosyć waszych eksperymentów na tych dzieciach. Ile razy słyszałem o zabiegach trepanacji i lobotomii bez znieczulenia.
-No bo na to tylko te odmieńce zasługują na nic więcej.
A ty jeszcze chcesz ich bronić.
-Ktoś musi.
-Jesteś głupi Prais, miałem ciebie za mądrzejszego człowieka. Ale jak chcesz to umieraj sobie z tym mutantem.
-Jakie rozkazy Majorze?
-Zabić obojga.
-Rozkaz.
Cofnąłem się z dziewczynką pod ścianę i osłoniłem ją, moje ciało powinno zatrzymać większość pocisków, ale na wszelki wypadek mała ma kamizelkę.
Spojrzałem prosto na pluton egzekucyjny, zaciągnęli zamek i oddali po pięć strzałów.
Na moje szczęście przyjąłem wszystkie pociski na korpus, oby dziewczynka nie dostała.
Żołnierze nie sprawdzając czy żyje, przerzucili broń przez ramie i wybiegli z pokoju.
-Wszystko okey?
Zapytałem się dziewczynki gdy kroki na schodach umilkły.
-Tak ale trochę ciężko mi jak na mnie leżysz.
Nagle na dworze usłyszałem krzyki i serie z karabinów, trwało to jakieś 10 minut. Gdy nagle nastała grobowa cisza, usłyszałem tylko ciężkie kroki na schodach.
Do pokoju weszła wysoka dziewczyna o czarnych wosach i brązowych oczach. Rozpoznałem ją od razu to miłość tamtych lat, to była Wiktoria.
Najpierw podeszła do trupa i powiedziała.
-Hector tyle lat zapierałeś się, że ochronisz mnie i mała, a w chwili zagrożenia tchórzysz i strzelasz sobie w głowę.
Nagle dziewczynka wstała podbiegła do Wiktorii przytuliła się po czym powiedziała z żalem w oczach.
-A tamten pan na mnie leżał.
Jej wzrok skierował się moją stronę, otworzyła szerzej oczy, warga zaczęła jej drżeć i powiedziała.
-Natalio idź na dwór do wuja Ernsta.
Gdy tylko Natalia wybiegła z pokoju Wika podeszła do mnie i uklęknęła obok.
-Marcin… to ….ty?
-Cześć Wiktoria kope lat, co tam u ciebie słychać.
-Jezu co ty tu robisz? Co oni ci zrobili? Czemu jesteś w ich mundurze? I to w stopniu Kapitana ?
-Eh pamiętasz wydarzenia z przed paru lat na parkingu?
-Pamiętam.
-Po tym wszystkim zaciągnąłem się aby móc uciec od wszystkiego.
-Eh ty wredoto przez ciebie prawie się utopiłam w łzach.
-Mhh bywa, ale ty też mnie nie sprawiedliwie potraktowałaś.
-A…a..ale gdybyś pozwolił mi wtedy wytłumaczyć.
- To co by to zmieniło, widziałem jak się całowałaś z tym niby lepszym chłopakiem który, nie potrafił ochronić waszego dziecka gdy trzeba było.
-Czyli jesteś ranny bo chroniłeś moją córkę, ale dlaczego?
-Bo zbyt bardzo mi przypominała ciebie, jak byłaś mniejsza.
- Czyli to ty jesteś ta nie uchwytna księżniczkom  wampirów?
-Od razu księżniczka, co najwyżej pretendentka do tego tytułu ale miło ze rozpoznajesz.
Hmh wiesz że w ten dzień całowałam się z Hectorem tylko po to by się zgodził na twoją przemianę.
 Ale ty to zobaczyłeś.
- Szkoda ze byłem taki zaślepiony
-Wiesz mogla bym ciebie teraz spróbować przemienić ale straciles dużo krwi więc.
- Nie dziękuję wolę zostać człowiekiem do końca.
-wiesz jaki dzisiaj jest dzień Wiktoria?
-Czternasty lutego, a co?
-Dzień świętego Walentego
Mam dla ciebie zaległy prezent, jest w prawej kieszeni munduru.

Z kieszeń wyjeła łańcuszek z figurka wilka wyjącego do księżyca cały ze złota. Wszystkiego najlepszego wilczku z okazji walentynek, kocham ciebie.
Do jej oczu napłynęły łzy.
-Nikt tak od dziesięciu lat do mnie nie powiedział.

Schyliła się nade mną i pocałowała mnie w usta.
Leżała tak nade mną z minutę, i patrzyła cały czas w moje oczy.
-Wybacz mi.
Powiedziała.
-Ale za co?
-Nie mogę ci pozwolić umrzeć, z byt bardzo się kiedyś od ciebie uzależniłam. Odwyk trwał prawie 10 lat i nic nie zmienił w moim życiu.
-Ale ty miałaś męża, Hektora.
-Hektora? Osoba która wolała sobie strzelić w głowę niż chronić rodzinę ja cię proszę zawsze z niego była kanalia ale żeby aż taka to nie wiedziałam.
-Hmh i co zrobisz?
-To
Zaparła się rękami na moich ramionach tak bym nie mógł wstać, i ugryzła mnie w szyje wstrzykując mutagen.
Epilog.
Marcin i Wiktoria żyją do dzisiaj w jednej z posiadłość na Węgrzech i rozmyślają jak pokonać Organizacje.
Ożenili się ze sobą kilka miesięcy po przemianie Marcina, i żyć będą długo i szczęśliwie jest możliwość że znowu kiedyś o nich usłyszycie.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz