Opowiadanie Kolorowe
Dzisiaj jest ważny dzień, 14
lutego dzień świętego Walentego. Wydałem całe oszczędność na kwiaty i
prezent dla mojej dziewczyny. Długo
czekałem na ten dzień, dlatego też gdy nastał ten dzień. Wstałem skoro świt by
się spokojnie uszykować. Gdy dochodziła ta godzina, nie mogłem wytrzymać napięcia dlatego poszedłem na
umówione miejsce przed czasem.
Szedłem przez pustą ulice, z
oddali widziałem już park gdzie mieliśmy się spotkać. Nagle zauważyłem czarny
luksusowy jeep, obok którego stał wysoki umięśniony blondyn bez koszulki.
Całował się z dziewczyną, moją dziewczyną. Nogi się pode mną ugięły, łzy
napłynęły do oczu. Poczułem się jakbym dostał obuchem w potylice, rzuciłem
kwiaty z całej siły na ziemi.
Odwróciłem się na pięcie,
Wiktoria musiała mnie zobaczyć ponieważ usłyszałem za sobą krzyk.
-Marcin to nie tak jak
myślisz!!!
-Wiktoria daj spokój, zostaw
tego leszcza w spokoju nie był ciebie wart. Ale za to ja, to zupełnie inna
bajka.
Eh niby jej tak zależało aby
to mi wytłumaczyć, to dlaczego nie pobiegła za mną.
Nadal tam stała jak słup soli
i darła się na tego mięśniaka.
Dni następne były jeszcze
gorsze, Wiktoria cały czas pisała do mnie sms, że chce się spotkać, że mi to
wytłumaczy wszystko. W szkole tak samo cały czas do mnie podchodziła i
zagadywała, a ja tylko odwracałem się na piecie i odchodziłem byle gdzie.
Miałem dosyć całej tej sytuacji, dlatego też
pewnej nocy spakowałem torbę i uciekłem z domu. Tak wiem nie postąpiłem
dojrzale czy coś, ale jak na razie było to najlepsze rozwiązanie.
Szedłem przez puste ulice
miasta, co pewien czas koło mnie przejeżdżało auto. Miasto, które kiedyś było
barwnym niebem
dziś jest dla wielu martwym stepem, pokrytym czarnym śniegiem. Patrzę na zegarek już jedenasta, wtulony w blask lamp idę, nadal nie wiem gdzie mam iść i co zrobić aby zapomnieć o wydarzeniach ostatnich dni.
dziś jest dla wielu martwym stepem, pokrytym czarnym śniegiem. Patrzę na zegarek już jedenasta, wtulony w blask lamp idę, nadal nie wiem gdzie mam iść i co zrobić aby zapomnieć o wydarzeniach ostatnich dni.
Gdy
mój wzrok przykuł plakat z wujem Samem, w tle napis: Potrzebujemy, młodych
silnych i wysportowanych chłopaków z bez karalną przyszłością i z ukończonym
wiekiem 18 lat.
Pod
napisem był adres, i telefon ale co dziwne godzin przyjęci nie było.
Nie
mam nic do stracenia więc pójdę zobaczyć, może wyrwę się z dotychczasowego
śmietnika.
10
lat potem
-Kapitanie
Ramesz.
-Co
jest Raf ?
-Mamy
zielone światło z dowództwa.
-Super,
dobra panowie skupcie się mamy pięć domów zamieszkanych przez wampirów.
Naszym
zadaniem jest zlikwidować mieszkańców tych posiadłość. Każdy wie co ma robić,
każda grupa ma wyznaczony budynek. Grupa Szter rusza za mną, wchodzimy za pięć
minut synchronizować zegarki jest godzina 17.35.
Ustawiliśmy
się w szyku bojowym przed jednym z domów, na czele stał Franc z Szarakiem mieli
tarcze które miały w jakimś sensie nas chronić. Ja stałem za Liptonem, sytuacja
w grupie była całkiem nerwowa wszyscy niecierpliwie czekali na odpowiednią
chwile.
Nastało
ostatnie okrążenie wskazówki.
-Przygotować
się.
Pół
minuty.
-Sprawdzić
broń
Ostatni
kwadrans
-Odbezpieczyć
gnaty.
I
godzina zero wybiła, odwróciłem się do Sharpsa, że już może wchodzić z taranem.
Dwa
uderzenia wystarczył, aby drzwi frontowe wypadł z zawiasów, ale nikt stojący
wtedy w kolumnie szturmowej nie spodziewał się pułapki. Siła wybuchu odrzuciła
mnie na jakieś dwa metry, wstałem otrzepałem się,
-
Opatrzyć rannych, i przenieść ich do
miejsca zrzutu.
-
A co z panem, kapitanie?
-
Wchodzę.
-
Sam?
-Nie
pozwolę im uciec.
-Powodzenia.
Pobiegłem
w stronę wejścia, przeszukałem piwnice potem parter, nic. Czyżby łowy był bez
owocne zostało piętro może coś tam będzie. Wbiegłem po skrzypiących schodach,
przeszukałem sypialnie i toalet zostały ostatnie drzwi na końcu korytarza.
Stanąłem
przed drzwiami i przyłożyłem ucho do nich, nic nie usłyszałem dlatego też
silnym kopniakiem wyważyłem drzwi.
Był
to mały pokój dziecięcy z niebieskimi ścianami, od razu mój wzrok przykuła
kałuża krwi a w niej umięśniony blondyn.
Broń
w ręku i dziura w głowie świadczyły o samobójstwie, przewróciłem denata na
plecy.
Wspomnienia
wróciły jak potok rwący, wydarzenia z parkingu, cała ta sytuacja. Utrata osoby
która kochałem której podarowałem swoje serce a ona odchodząc nie oddała mi go.
Żyć
przez tak długi czas w smutku i zatraceniu, aby zapchać tą dziurę dlatego też
poświęcałem się pracy.
A
dokładnie zabijaniu istot których nie do końca rozumiałem. Tyle lat jak jeden
dzień, tyle miejsc zwiedzonych Afganistan, Irak, Sudan, Czeczenia, Węgry i
wiele cudownych miejsc a ja tam jeździłem zabijać. I to wszystko za jaką cenę?
Uścisk
dłoń, medal jeśli to była ważniejsza misja to awans i dużo forsy i oczywiście
dwa tygodnie urlopu płatnego.
Ale
kogo będę oszukiwać z tych dwóch tygodni wykorzystywałem trzy dni w najgorszym
wypadku pięć, po prostu nienawidziłem bezczynność albo inaczej nie potrafiłem
znieść samotność z którą muszę się borykać.
Z
moich rozmyślań wyrwał mnie głos, dziewczęcy głos.
-
Co się stało tatusiowi?
Przedemną
stała mała dziewczynką z rozpuszczonymi włosami o brązowych oczach. Te oczy
rozpoznał bym wszędzie, to córka Wiktorii, czyli ten na ziemi to jej ojciec.
Eh
skurwiel zabił siebie, nie myśląc o dziewczynce.
-Twój
tatuś jest jak by to powiedzieć w owiele lepszym świecie.
A
gdzie Wiktoria?
-Mama
poszła do pani Evans.
-Rozumiem.
Postanowiłem,
że nie oddam dziewczynki w ręce moich przełożonych. Dlatego też zdjąłem z
siebie kamizelką kuloodporną z podwójną warstwą kevlaru i założyłem na nią.
Poszukałem w jej szafie jakiś ubrań, znalazłem bluzę i ubrałem ją tak by nie
było widać kevlara.
Ledwo
udało mi się ubrać dziewczynkę w bluzę gdy do pokoju wpadł major Openhaim z
odziałem szturmowym.
-Remesz
widzę że jesteś cały i że masz dziecko.
Chłopaki
z labo będą szczęśliwi.
-Dobrze
pana widzieć majorze, ale mam dla pana złą wiadomość.
-Jaką
?
-Nie
oddam wam dziewczynki.
-Remsze,
nie żartuj oddaj dziewczynkę.
-Nie
Podszedł
do mnie na długość ręki.
-Kapitanie
Prais, jako pana zwierzchnik przywołuje pana do porządku. I żądam aby pan wydał
dziewczynkę.
-Nie
oddam wam jej, mam dosyć waszych eksperymentów na tych dzieciach. Ile razy
słyszałem o zabiegach trepanacji i lobotomii bez znieczulenia.
-No
bo na to tylko te odmieńce zasługują na nic więcej.
A
ty jeszcze chcesz ich bronić.
-Ktoś
musi.
-Jesteś
głupi Prais, miałem ciebie za mądrzejszego człowieka. Ale jak chcesz to umieraj
sobie z tym mutantem.
-Jakie
rozkazy Majorze?
-Zabić
obojga.
-Rozkaz.
Cofnąłem
się z dziewczynką pod ścianę i osłoniłem ją, moje ciało powinno zatrzymać
większość pocisków, ale na wszelki wypadek mała ma kamizelkę.
Spojrzałem
prosto na pluton egzekucyjny, zaciągnęli zamek i oddali po pięć strzałów.
Na
moje szczęście przyjąłem wszystkie pociski na korpus, oby dziewczynka nie
dostała.
Żołnierze
nie sprawdzając czy żyje, przerzucili broń przez ramie i wybiegli z pokoju.
-Wszystko
okey?
Zapytałem
się dziewczynki gdy kroki na schodach umilkły.
-Tak
ale trochę ciężko mi jak na mnie leżysz.
Nagle
na dworze usłyszałem krzyki i serie z karabinów, trwało to jakieś 10 minut. Gdy
nagle nastała grobowa cisza, usłyszałem tylko ciężkie kroki na schodach.
Do
pokoju weszła wysoka dziewczyna o czarnych wosach i brązowych oczach.
Rozpoznałem ją od razu to miłość tamtych lat, to była Wiktoria.
Najpierw
podeszła do trupa i powiedziała.
-Hector
tyle lat zapierałeś się, że ochronisz mnie i mała, a w chwili zagrożenia
tchórzysz i strzelasz sobie w głowę.
Nagle
dziewczynka wstała podbiegła do Wiktorii przytuliła się po czym powiedziała z
żalem w oczach.
-A
tamten pan na mnie leżał.
Jej
wzrok skierował się moją stronę, otworzyła szerzej oczy, warga zaczęła jej
drżeć i powiedziała.
-Natalio
idź na dwór do wuja Ernsta.
Gdy
tylko Natalia wybiegła z pokoju Wika podeszła do mnie i uklęknęła obok.
-Marcin…
to ….ty?
-Cześć
Wiktoria kope lat, co tam u ciebie słychać.
-Jezu
co ty tu robisz? Co oni ci zrobili? Czemu jesteś w ich mundurze? I to w stopniu
Kapitana ?
-Eh
pamiętasz wydarzenia z przed paru lat na parkingu?
-Pamiętam.
-Po
tym wszystkim zaciągnąłem się aby móc uciec od wszystkiego.
-Eh
ty wredoto przez ciebie prawie się utopiłam w łzach.
-Mhh
bywa, ale ty też mnie nie sprawiedliwie potraktowałaś.
-A…a..ale
gdybyś pozwolił mi wtedy wytłumaczyć.
- To co by to zmieniło, widziałem jak się
całowałaś z tym niby lepszym chłopakiem który, nie potrafił ochronić waszego
dziecka gdy trzeba było.
-Czyli jesteś ranny bo chroniłeś moją córkę, ale dlaczego?
-Bo zbyt bardzo mi przypominała ciebie, jak byłaś mniejsza.
- Czyli to ty jesteś ta nie uchwytna księżniczkom wampirów?
-Od razu księżniczka, co najwyżej pretendentka do tego tytułu ale
miło ze rozpoznajesz.
Hmh wiesz że w ten dzień całowałam się z Hectorem tylko po to by
się zgodził na twoją przemianę.
Ale ty to zobaczyłeś.
- Szkoda ze byłem taki zaślepiony
-Wiesz mogla bym ciebie teraz spróbować przemienić ale straciles
dużo krwi więc.
- Nie dziękuję wolę zostać człowiekiem do
końca.
-wiesz jaki dzisiaj jest dzień Wiktoria?
-Czternasty lutego, a co?
-Dzień świętego Walentego
Mam dla ciebie zaległy prezent, jest w prawej kieszeni munduru.
Z kieszeń wyjeła łańcuszek z figurka wilka wyjącego do księżyca
cały ze złota. Wszystkiego najlepszego wilczku z okazji walentynek, kocham
ciebie.
Do jej oczu napłynęły łzy.
-Nikt tak od dziesięciu lat do mnie nie powiedział.
Schyliła się nade mną i pocałowała mnie w usta.
Leżała tak nade mną z minutę, i patrzyła cały czas w moje oczy.
-Wybacz mi.
Powiedziała.
-Ale za co?
-Nie mogę ci pozwolić umrzeć, z byt bardzo się kiedyś od ciebie
uzależniłam. Odwyk trwał prawie 10 lat i nic nie zmienił w moim życiu.
-Ale ty miałaś męża, Hektora.
-Hektora? Osoba która wolała sobie strzelić w głowę niż chronić
rodzinę ja cię proszę zawsze z niego była kanalia ale żeby aż taka to nie
wiedziałam.
-Hmh i co zrobisz?
-To
Zaparła się rękami na moich ramionach tak bym nie mógł wstać, i
ugryzła mnie w szyje wstrzykując mutagen.
Epilog.
Marcin i Wiktoria żyją do dzisiaj w jednej z posiadłość na
Węgrzech i rozmyślają jak pokonać Organizacje.
Ożenili się ze sobą kilka miesięcy po przemianie Marcina, i żyć
będą długo i szczęśliwie jest możliwość że znowu kiedyś o nich usłyszycie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz